
Człowiek, który wie, że umiera, potrzebuje nie tylko obecności innych, ale także szczerej rozmowy. Tego typu rozmowę trudno jest zacząć i trudno prowadzić, ale jest ona często konieczna - mówi Katarzyna Cieślak, psycholog z Wielkopolskiego Centrum Onkologii w Poznaniu.
PAP: Jak długo trwa odchodzenie osób cierpiących na nowotwór?
Katarzyna Cieślak: Zazwyczaj kojarzymy odchodzenie z tym ostatnim momentem, ostatnim tchnieniem. Tymczasem ono rozpoczyna się w dniu przekazania pacjentowi diagnozy, że dalsze leczenie przyczynowe jest niemożliwe i pozostaje już tylko leczenie objawowe. Pacjenci mogą być potem w dobrej formie nawet przez lata, ale to już jest odchodzenie.
PAP: Po co takiemu pacjentowi psycholog?
K.C.: Bywa, że przychodzimy tylko po to, by potrzymać chorego za rękę. To bardzo ważne szczególnie w przypadku, gdy mamy do czynienia z odchodzeniem osoby samotnej. "Niepokój łóżka" polega właśnie na tym, że umierający człowiek nerwowo poszukuje obecności drugiej osoby i uspokaja się dopiero wtedy, gdy ktoś ujmie jego dłoń. Słuch i dotyk to te zmysły, które człowieka opuszczają najwolniej.
Czasem rozmawiamy z pacjentem, czasem z jego rodziną. Ona powinna być odpowiednio przygotowana na ostatnie chwile życia bliskiego. Ważne jest, by przy takich osobach zachować pewne zasady: nie są wskazane gwałtowne ruchy, okrzyki, przywoływania. Gdy pacjent jest w agonii, nie można krzyczeć: nie umieraj, zostań! Taka głośna rozpacz utrudnia umierającemu odchodzenie. Ale bardzo trudno jest mówić rodzicom umierającego dziecka, że mają pozwolić mu odejść.
PAP: Jak zachowują się pacjenci, którzy usłyszeli tę najgorszą dla siebie diagnozę?
K.C.: Każda sytuacja jest osobna. Nie wszystkie osoby reagują szokiem, strachem. Pacjenci, którzy przez lata jeździli do szpitala, i mimo terapii z miesiąca na miesiąc mają się coraz gorzej, mogą wręcz poczuć ulgę. Znam sytuacje, gdy pacjent mówił, że był już tak zmęczony długim leczeniem, bólem, osamotnieniem, że ta ostateczna diagnoza przyniosła mu ukojenie - że wszystko się rozstrzygnęło.
PAP: Co najbardziej pomaga ludziom, którzy już wiedzą, że odejdą?
K.C.: Najbardziej potrzebna jest rozmowa. Prosta rzecz, która, wbrew pozorom nie jest łatwą sprawą. Z rozmową o odchodzeniu może mieć problem chory, ale niegotowi mogą być na nią także jego bliscy. Czasem gnieździ się w nich taki strach, cierpienie, że trudno jest im myśleć o bliskiej osobie, jako o kimś, kogo wkrótce nie będzie. Bywa, że to blokuje możliwość porozumienia między umierającym a jego rodziną.
Tego typu rozmowę trudno jest zacząć i trudno prowadzić, ale jest ona często konieczna. Można wówczas ustalić wiele rzeczy, czasem bardzo podstawowych. W przypadku odchodzących seniorów tego typu ustalenia są często bardzo naturalną sprawą. Pacjentka mówi mężowi, córce: tam jest garsonka, którą chcę mieć. Albo: tylko nie chowaj mnie w tych brzydkich butach. Oczywiście zdarza się, że następnego dnia pacjent poczuje się lepiej, zmieni swój nastrój i zamiast planować własny pogrzeb, zacznie snuć plany przyszłorocznej podróży do Włoch. Takie rozmowy są dla otoczenia nie mniej ciężkie, ale trzeba choremu w nich towarzyszyć.
PAP: O czym jeszcze mówią, albo chcą rozmawiać odchodzący?
K.C.: Bardzo często jest to robienie bilansu życia; oczywiście dużo korzystniej jest, kiedy ten bilans wychodzi pozytywnie. Wiele osób, nim odejdzie, chce mieć zorganizowane, ułożone życie dla swoich bliskich. Są sytuacje, że ludzie żyją tak długo, jak długo trwa to zabezpieczenie własnej rodziny. Panie sugerują swoim mężom, która sąsiadka będzie - w przyszłości - dobra dla nich i dla dzieci.
Newsletter
Rynek Seniora: polub nas na Facebooku
Obserwuj Rynek Seniora na Twitterze
RSS - wiadomości na czytnikach i w aplikacjach mobilnych