
Oświadczenia pro futuro, czyli wskazanie przez pacjenta w tzw. testamencie życia, jak ma wyglądać jego leczenie, gdy straci świadomość, są czysto uznaniowe. Lekarze, w obawie przed penalizacją, z reguły nie chcą takich deklaracji zauważać. Ta kwestia nadal wymaga prawnego uregulowania.
- Bez regulacji sprawa „życia u kresu życia” wciąż pozostanie tabu, a skutkiem będzie podwójne cierpienie - zarówno z powodu choroby, jak i świadomości, że nie ma się nad swoim życiem żadnej władzy - mówi dr Łukasz Andrzejewski, prezes Polskiej Ligi Walki z Rakiem.
Wraz z przesuwaniem się granicy śmierci i wynikającymi z tego faktu konsekwencjami rośnie też zainteresowanie oświadczeniami pro futuro, czyli tzw. testamentami życia. Chodzi o prawo przyszłego pacjenta do decyzji, czy zgadza się na podanie krwi, podtrzymywanie funkcji życiowych przez odpowiednią aparaturę czy nawet karmienie. Przywilej decydowania o sobie samym nie gaśnie z momentem utraty świadomości. Tyle mówi teoria. Praktyka pisze jednak inne scenariusze.
- Jeśli chodzi o skuteczność oświadczeń pro futuro, jest pełna uznaniowość. Możemy sobie takie oświadczenie podpisać i nosić je w portfelu; ba - możemy je nawet sporządzić u notariusza - natomiast nie ma żadnej pewności, że zostanie uwzględnione - mówi Rynkowi Zdrowia mec. Michał Grabiec.
SN o oświadczeniu pro futuro
- Orzeczenie Sądu Najwyższego z 2005 roku nakazuje lekarzowi respektowanie takich oświadczeń. Ale idę o zakład, że niewielu pracowników systemu ochrony zdrowia zna to rozstrzygnięcie - zauważa dr Tomasz Dzierżanowski z Pracowni Medycyny Paliatywnej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.
Chodzi konkretnie o orzeczenie SN o sygnaturze III CK 155/05. Było ono odmienne od orzeczeń sądów niższych instancji, a cała batalia rozpoczęła się od niezgody na transfuzję krwi.
W sierpniu 2004 roku 43-letnia kobieta uległa wypadkowi i utraciła przytomność, a stan zdrowia wymagał przetoczenia. Z pisemnego oświadczenia znalezionego przy pacjentce wynikało, że „bez względu na okoliczności” nie zgadza się ona na „żadną formę transfuzji krwi”, nawet w celu ratowania życia. Napisała, że jest świadkiem Jehowy.
Wbrew oświadczeniu ostatecznie krew - za zgodą sądu rejonowego - przetoczono, a organ sprawiedliwości uzasadnił swoją decyzję „nadrzędną - w systemie społecznych wartości - potrzebą ratowania życia.” Po odzyskaniu zdrowia pacjentka i jej syn odwoływali się od tej decyzji do kolejnych instancji, które podtrzymywały argumentację sądu rejonowego.
Sąd Najwyższy stwierdził jednak, że oświadczenie pacjenta wyrażone na wypadek utraty przytomności, określające wolę w sytuacjach leczniczych w przyszłości, jest dla lekarza - jeżeli zostało złożone w sposób wyraźny, jednoznaczny i nie budzi innych wątpliwości - wiążące.
Oświadczenia pro futuro nie mają jednak bezpośredniego odniesienia w aktach prawnych. Równocześnie penalizowane jest nieratowanie życia - i tego najbardziej obawiają się lekarze. Choć nie istnieją badania empiryczne na temat stosowania pro futuro, eksperci zaznaczają, że lekarze wolą nie ryzykować i zdecydowanie częściej omijają testamenty życia, niż się nad nimi pochylają.
Czego (nie) obawiają się lekarze
Na pewno nie obawiają się konsekwencji prawnych nieuszanowania woli pacjenta. Bo tych praktycznie nie ma. - Zignorowanie oświadczenia woli pro futuro przez lekarza powinno spotkać się z karą, ale z zastrzeżeniem, że spełnienie tego oświadczenia jest dozwolone prawnie i etyczne. Nie znam orzecznictwa sądowego w przypadkach niezastosowania się do orzeczenia Sądu Najwyższego z 2005 r. - przyznaje dr Tomasz Dzierżanowski.
Podobne spostrzeżenia ma mec. Michał Grabiec. - W przypadku nieuznania przez lekarza oświadczenia pro futuro, w obecnym otoczeniu prawnym rodzinie trudno byłoby wywalczyć przed sądem jakiekolwiek zadośćuczynienie. Osobiście z takim przypadkiem nigdy nie miałem do czynienia - mówi.
Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
Newsletter
Rynek Seniora: polub nas na Facebooku
Obserwuj Rynek Seniora na Twitterze
RSS - wiadomości na czytnikach i w aplikacjach mobilnych