
Wprowadzenie dyżurów specjalistycznej karetki kardiologicznej, leki rozpuszczające zakrzep, całodobowa pomoc chorym z zawałem, wreszcie mechaniczne udrażnianie naczyń - to etapy prowadzące do współczesnego modelu leczenia zawału w Polsce - przypomnieli we wtorek (6 czerwca) eksperci podczas konferencji prasowej w Zabrzu.
Jeszcze 30 lat temu, jeśli człowiek z zawałem przeżył i trafił do szpitala, to lekarze mogli tylko walczyć ze skutkami zawału, a nie go przerwać. Pacjent spędzał kilka tygodni w pozycji leżącej, a po wypisaniu do domu od razu trafiał na rentę, bo nie był w stanie pracować.
- Prawdę mówiąc, w początkowych etapach leczenia zawału to lekarz i chory byli bezbronni - na początku lat 80. chorego kładło się na miesiąc, dwa tygodnie nie wolno było się ruszać. W tej chwili chory z nieskomplikowanym zawałem wraca po tygodniu do domu, jeżeli udrożnimy to naczynie, i funkcjonuje zupełnie normalnie - powiedział we wtorek dziennikarzom prof. Andrzej Lekston ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu, wcześniej Wojewódzkiego Ośrodka Kardiologii, gdzie wypracowano współczesny model leczenia zawału, który upowszechnił się w całej Polsce i pozwolił uratować tysiące chorych.
Opiera się on na dobrej organizacji systemu działającego przez całą dobę oraz na specjalistach - chory ma jak najszybciej trafić do ośrodka kardiologii inwazyjnej, gdzie przechodzi zabieg z wykorzystaniem cewnika naczyniowego. Lekarze udrożniają za jego pomocą zamknięte z powodu miażdżycy naczynia, wprowadzają też stenty, wzmacniające naczynia w miejscu zwężeń, czasem również uwalniające leki.
Jak podkreślił dyrektor ds. medycznych Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu prof. Piotr Przybyłowski, wdrożenie tego modelu było jednym z ogromnych skoków cywilizacyjnych w polskiej medycynie.
- To stało się w 1987 r. Był to jeden z pierwszych, właściwie drugi w Europie program leczenia zawału w trybie 24-godzinnym. Do tego czasu chorzy spędzali nawet 6 tygodni w łóżku, od tego czasu zaczęło się nowoczesne leczenie - powiedział.
W związku z tym jubileuszem w środę ŚCCS odwiedzi prezydent RP Andrzej Duda, weźmie udział w XXIV Międzynarodowej Konferencji Kardiologicznej "Postępy w rozpoznawaniu i leczeniu chorób serca, płuc i naczyń".
- To był 1977 r. Pierwszym etapem leczenia zawału była wtedy śmiała inicjatywa prof. Stanisława Pasyka, który polecił mi zorganizować karetkę kardiologiczną, jako że od roku wcześniej dyżurowałem w karetce reanimacyjnej. To był strzał w dziesiątkę - skrócił się czas oczekiwania na lekarza, rozpoznanie i wstępne leczenie było stawiane już w domu chorego, czas transportu z domu do szpitala był bezpieczny, bo w otoczeniu lekarza kardiologa i pielęgniarki. Niejednokrotnie dochodziło do zatrzymania krążenia w czasie transportu. Mając aparat do defibrylacji, przywracaliśmy prawidłowy rytm. Ci chorzy nigdy by nie przeżyli, oni by zmarli, gdyby byli transportowani zwykłą karetką - wspominał podczas wtorkowej konferencji prasowej w Zabrzu prof. Andrzej Lekston.
Drugim ważnym etapem było wprowadzenie do leczenia leków rozpuszczających zakrzep, będący przyczyną zawału. Stosowano przede wszystkim streptokinazę, podawaną początkowo dożylnie, a później dowieńcowo.
- Skuteczność takiego leczenia wynosiła 40-60 proc. Mało tego, nie każdy chory mógł otrzymać streptokinazę. Była np. przeciwwskazana u chorych z czynną chorobą wrzodową, bo skrwawiliby się do przewodu pokarmowego, u chorych z niekontrolowanym, czyli wysokim nadciśnieniem tętniczym, bo mogło dojść do wylewu do centralnego układu nerwowego, u chorych po operacjach, z nowotworami - to wszystko ograniczało pomoc aż do czasu, kiedy zaczęliśmy udrażniać naczynia mechanicznie, czyli wykonując zabiegi balonikowania - opowiadał profesor Lekston.
Newsletter
Rynek Seniora: polub nas na Facebooku
Obserwuj Rynek Seniora na Twitterze
RSS - wiadomości na czytnikach i w aplikacjach mobilnych