
ZDROWIE
Liczba amputacji w Polsce jest nadal dramatycznie wysoka w porównaniu z innymi krajami nawet skupiając się tylko na tzw. amputacjach dużych, a więc na poziomie podudzia czy uda - mówi w wywiadzie dla Rynku Zdrowia prof. Aleksander Sieroń, kierownik Katedry i Oddziału Klinicznego Chorób Wewnętrznych, Angiologii i Medycyny Fizykalnej SUM w Bytomiu, krajowy konsultant w dziedzinie angiologii.
Rynek Zdrowia: - Czy Polska nadal jest jedynym krajem Unii Europejskiej, w którym liczba amputacji wzrasta? Jakie są przyczyny tak dużej liczby amputacji w naszym kraju?
Prof. Aleksander Sieroń: - Osoba, której amputowano kończynę staje się osobą niepełnosprawną. Przyczyną tego nieszczęścia są między innymi wypadki, ale, niestety, główne powody amputacji w Polsce to miażdżyca, stopa cukrzycowa oraz żylny zespół zakrzepowo-zatorowy.
Należy pamiętać, że u pacjentów z cukrzycą miażdżyca rozwija się nawet sześciokrotnie szybciej. Ponadto cukrzyca niszczy także nerwy, dlatego rozwijająca się w cukrzycy polineuropatia, powodująca zaburzenia czucia w kończynie, sprzyja powstawaniu zmian prowadzących do stopy cukrzycowej i następczo - do amputacji.
Liczba amputacji w Polsce jest nadal dramatycznie wysoka w porównaniu z innymi krajami nawet skupiając się tylko na tzw. amputacjach dużych, a więc na poziomie podudzia czy uda. Niestety, ta liczba ciągle rośnie. Wśród osób po dużych amputacjach notujemy wysoki wskaźnik śmiertelności do roku po przeprowadzonym zabiegu, gdyż w większości przypadków prowadząca do nich miażdżyca jest chorobą uogólnioną.
Nie ukrywam, że ta dramatyczna sytuacja od wielu lat spędza sen z powiek mnie i moim zaangażowanym w angiologię kolegom. Jestem m.in. członkiem Zespołu Lekarzy Specjalistów Unii Europejskiej w Zakresie Chorób Naczyń. W ramach tego zespołu zorganizowaliśmy w Europie 12 edycji akcji "No more amputations". W Polsce udało się przeprowadzić już trzy edycje tej promującej profilaktykę antyamputacyjną akcji, a niebawem przeprowadzona zostanie czwarta.
- W Polsce średnio na 100 tys. mieszkańców przypada ponad 10 amputacji. Biorąc pod uwagę te same wskaźniki, np. w Danii są to dwie, a w Holandii jedna. Co należy zrobić, aby zmienić fatalne statystyki dotyczące amputacji w naszym kraju?
- Niestety, w Polsce cierpimy na brak angiologów, w tym szczególnie na specjalistów mających podstawy internistyczne. Jest nawet kilka województw, w których nie ma ani jednego angiologa. Z drugiej strony mamy dużo znakomitych ośrodków chirurgii naczyniowej mających zabiegowy profil działania. Według ostatnich danych zarejestrowanych jest ponad 80 jednostek w tej dziedzinie.
Podkreślę, że z natury rzeczy, chirurdzy naczyniowi odpowiadają ze leczenie interwencyjne. Natomiast terapię, przed oraz po operacji powinien prowadzić angiolog, który ma także dobre przygotowanie internistyczne. To niezwykle ważne, gdyż mówimy m.in. o pacjentach z cukrzycą, uogólnioną miażdżycą, czy zespołem zakrzepowo-zatorowym.
Angiolog stara się nie dopuścić do amputacji, jednak, jak wspomniałem, w razie braku innej formy terapii powinien odpowiadać za przygotowanie pacjenta do zabiegu, a następnie prowadzić dalsze leczenie pozabiegowe. Warto w tym kontekście wskazać na doświadczenia Niemiec.
Funkcjonują tam instytuty chorób naczyń, w których pracują lekarze trzech specjalności: angiolodzy (niezabiegowi), chirurdzy naczyniowi i radiolodzy interwencyjni. Okazało się, że taki zespół przysporzył sąsiadom nie tylko wiele milionów euro oszczędności dla systemu, ale przede wszystkim skrócił czas pobytu w szpitalu, zredukował chorobowość oraz istotnie zmniejszył śmiertelność.
- Czy jesteśmy kadrowo przygotowani do wdrożenia tego rodzaju ośrodków?
- Niestety, nie. Dlatego uważam, że nowy model kształcenia angiologów wymaga konsekwentnego egzekwowania modułowej edukacji, gwarantującej internistyczne przygotowanie - a więc najpierw trzy lata kształcenia z zakresu interny, a następnie dwa lata angiologii.
Wspólnie z doc. Agatą Stanek (wojewódzkim konsultantem w dziedzinie angiologii w woj. śląskim - przyp. red.) jesteśmy współautorami europejskich wytycznych w zakresie chorób naczyń, koncentrującymi się na nowoczesnym przygotowaniu „nieinwazyjnych” lekarzy angiologów. To w mojej ocenie jest właściwą drogą do zmniejszenia liczby amputacji, także w Polsce. Zaproszenie do tworzenie tych wytycznych było dla naszego kraju dużym wyróżnieniem.
- Leczenie bólu jest dla Pana równie ważnym wyzwaniem jak zmniejszanie liczby amputacji?
- Zdecydowanie tak. Myślę, że podejście typu - "boli, to znaczy, że pacjent żyje" - jest nie tylko szkodliwe, ale dawno powinno przejść do złej historii medycyny. Zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia są zresztą w tej materii jednoznaczne - pacjenta nie powinno boleć!
Metody leczenia bólu nadal są głównie związane z farmakoterapią. Jednak wiele leków przeciwbólowych niesie ze sobą istotne skutki uboczne i wręcz niebezpieczeństwa, jak choćby zagrożenie uzależnieniem od pewnych środków, a przy niesteroidowych lekach przeciwzapalnych - ryzyko zwłaszcza niekorzystnych zmian w obrębie śluzówki żołądka.
W naszym bytomskim ośrodku stosujemy leczenie bólu metodami wspomnianej medycyny fizykalnej, będącej częścią nazwy kliniki, którą kieruję. Nie ma wątpliwości, że zastosowanie zmiennych pól magnetycznych i laserów niskoenergetycznych powoduje u pacjentów redukcję bólu.
Cały wywiad z prof. Aleksandrem Sieroniem ukaże się w październikowym numerze miesięcznika Rynek Zdrowia.
Newsletter
Rynek Seniora: polub nas na Facebooku
Obserwuj Rynek Seniora na Twitterze
RSS - wiadomości na czytnikach i w aplikacjach mobilnych